„Wróble” – historia jednego zdjęcia

Towarzystwo Przyrodnicze BOCIAN wydało folder „Ochrona ptaków gniazdujących w budynkach”. Dzięki pomocy Związku Polskich Fotografów Przyrody na okładkę trafiło zdjęcie stadka wróbli, autorstwa Łukasza Zandeckiego, który opowiedział jak doszło do powstania tej fotografii:

- Bardzo lubię fotografować ptaki, ale nie mam przekonania do tego, aby czatować na nie godzinami w jakichś ukryciach i czatowniach. Zdecydowanie wolę zdjęcia zrobione zupełnie przypadkowo. W taki sposób na przykład „upolowałem” ujęcie biegusa rdzawego, które ku mojej radości (ale i zaskoczeniu) zdobyło pierwszą nagrodę na konkursie European Wildlife Photographer of The Year 2008.





Tak też było i tym razem z wróblami – trafiłem na nie przypadkiem, podczas robienia zupełnie innego tematu. Wybrałem się na Spisz, aby fotografować starą, drewnianą architekturę. Trafiłem do małej wioski Kacwin. Mam taki obyczaj, że często skręcam w rozmaite, boczne wąskie dróżki, bo wielokrotnie właśnie w ten sposób trafiałem na ciekawe ujęcia.

Była zima, przez ośnieżone pola na saniach ciągniętych przez konie jechał rolnik wioząc obornik. Zatrzymałem się dłużej pofotografować ten rzadki już widok, a potem jechałem dalej, rozglądając się za następną zdjęciową okazją. I nagle – przy starej, drewnianej szopie zobaczyłem uwijające się stadko wróbli. Akurat były z tej strony, gdzie miałem uchylone okno w samochodzie! Nawet nie musiałem wysiadać na zewnątrz, a tuż obok leżał gotowy do strzału aparat z teleobiektywem (który odłożyłem wcześniej po sesji z rozrzucanym gnojem). To była jedna, króciutka chwila – zaraz potem wróble uciekły spłoszone moją obecnością.





Lubię takie moment,  prawdziwe nagrody od losu. Nawet bez robienia zdjęć. Wiele takich scen po prostu zapamiętuję, wystarczy mi, że je mogłem zobaczyć i przeżyć.

Jak wspominałem , często fotografuję dziką naturę, ptaki, choć utrzymuję się z zupełnie innych zdjęć. Kilka lat temu przeprowadziłem się z Poznania do stolicy, czyli wielkiej aglomeracji i od tego czasu – taki paradoks - zdecydowanie częściej fotografuję ptaki. Mieszkam na Bemowie, w wysokim bloku. Wybrałem to mieszkanie także z tego względu, że widziałem stada jerzyków i jaskółek, zawisających w podmuchach wiatru na wysokości moich przyszłych okien. Niestety, tych ptaków jest coraz mniej. Ale mam portrety innych stołecznych ptaków – modraszki, kosa, jemiołuszki, kaczek, czapli… Okolice Poznania, cała Wielkopolska jest jakby bardziej „przeorana” przez człowieka. Trzeba gdzieś daleko jechać na plenery.





Natomiast wokół Warszawy i w niej samej, nad Wisłą, nawet w samym centrum, w pobliżu mostów, na  mieliznach, płyciznach i wystających kamieniach (zwłaszcza kiedy jest niska woda) można zobaczyć wiele ptaków. Są to na przykład siewkowate, mewy, czatujące czaple (i to częściej białe niż siwe!) i całe stada polujących kormoranów. Wszędzie można coś upolować aparatem - i nad Wisłą, i w pobliżu domu.

Tuż „za miedzą” mojego bloku, bo na skraju Kampinosu podczas jazdy rowerem z odległości około 2 m obserwowałem dzięciołka. Teraz się zbieram, aby sfotografować kopciuszka, który się kręci wokół mojego balkonu – poluje na muszki i pajączki w różnych zakątkach wieżowca. Przysiaduje często na żelaznej poręczy, zupełnie jakby pozował. Zostawię otwarte szeroko drzwi na balkon i przy porannej kawie spróbuję mu zrobić portret.





Mam mały kajak, którym wybieram się na włóczęgi po Bugu – po to tylko, aby oglądać  swoje ulubione miejsca. Tam zawsze coś zobaczę. Fotograf, który wybiera sprawdzony sposób polowania na ujęcie wybranego gatunku – czyli czatownię, przynętę itd. po 4-5 godzinach czekania ciężko zapracowuje (i to tylko czasem…) na ten upragniony 5-minutowy „seans”.

A ja się wybieram, jeszcze po ciemku, na „swoją” łachę (znam tam każdy metr i kępkę trawy), układam na karimacie  pod płachtą maskującą – i chociaż jestem widoczny dla wielu zwierzaków jak na dłoni, to mam gwarantowany pełen 2-godzinny „pełnometrażowy” pokaz z wieloma fantastycznymi ptasimi aktorami w głównych rolach i na pierwszym planie. I to z niespodziewanymi atrakcjami.

Nie zapomnę nagłego spotkania z  bobrem – i to nos w nos.  Albo jak myszołów przyleciał, rozejrzał się i po chwili zaczął jakby nigdy nic kąpać się, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Kiedyś przyleciało stado szpaków – to był dopiero rejwach i prysznic!

Wysłuchał i zanotował: Arkadiusz Szaraniec

Zobacz stronę autorską Łukasza Zandeckiego: www.zandecki.art.pl

Premiera folderu "Ochrona ptaków gniazdujacych w budynkach" w następnym tygodniu - zapraszamy!

Ocena: 0 głosów Aktualna ocena: 0

Komentarze / 0

musisz zalogować się, aby dodać komentarz... → Zaloguj się | Rejestracja